Pytałam Was na moim fb czy chcielibyście zobaczyć na moim blogu od czasu do czasu posty w których informuję Was gdzie można zjeść dobrze lub też miejsc do których ja nigdy nie wrócę i Wam nie polecę. Mimo małego odzewu postanowiłam napisać o tym i mam nadzieję, że takie wpisy będą przydatne.Chyba, że nie chcecie to napiszcie w komentarzach.
Lubię od czasu do czasu gdzieś wyjść i coś zjeść dobrego, zwłaszcza na wyjazdach lubię próbować różne potrawy i sprawdzać nowe miejsca.
Tego posta piszę po ponad 2 tygodniach od tego zdarzenia, które tu opiszę. Na początku sama się zastanawiałam czy coś takiego napisać i jak to zrobić. Ale skoro już zrobiłam zdjęcia to stwierdziłam, że muszę je Wam pokazać bo tak nie może być.
Może ten post będzie taki troszkę chaotyczny, ale mam tysiąc myśli na minutę, a chciałabym Wam to jakoś opisać. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie, bo pierwszy raz piszę coś takiego.
Zdarzenie miało miejsce dokładnie 04.08.2013 na trasie Lublin - Zamość, a mianowicie Tuligłowy 2, Krasnystaw - Karczma u Fela. Tuż przy drodze nr 17.
Wracając w niedzielę z rodzicami do domu postanowiliśmy zjeść obiad. A niestety na tych terenach nie ma wielu miejsc gdzie można się zatrzymać i coś zjeść to właśnie tam postanowiliśmy zaglądnąć. Z daleka wszystko wyglądało pięknie. Drewniana karczma, duży parking, obok wielki stary wiatrak. Ruch też był dość spory. Wszystko tak z grubsza wyglądało ładnie. Nawet nie przypuszczałam, że będę chciała wyjść stamtąd szybciej niż weszłam.

Pierwsze co mnie odrzuciło to menu :/ myślałam, że śnię - ceny wysokie. Matko i córko nigdy nie widziałam, żeby gołąbki kosztowały 20zł. Rozumiem, że może takie ceny są w restauracjach 4**** gdzie jedzą różne szychy, no ale bez przesady ta karczma nie wyglądała na taką. Na co bym nie popatrzyła to chciało mi się śmiać. Chciałam wyjść, ale już stwierdziliśmy, że coś zjemy bo potem nie było nic po drodze. Chyba z 10 minut zastanawiałam się co mam wybrać. Nawet 5 pierogów kosztowało 10zł. Po tej całej sytuacji jak minęliśmy McDonalds stwierdziłam, że chyba tam byłoby lepiej zjeść.
Przez chwile myślałam, że skoro są takie ceny to i wielkość porcji będzie adekwatna do tego, ale się pomyliłam!!! Oprócz tego wszędzie latały muchy i trzeba było je cały czas odpędzać, żeby przez przypadek jej nie zjeść. Wiem, że w restauracjach powinny być zamontowane takie specjalne lampy, które takie owady odstraszają. Ale Pani kelnerka stwierdziła, że to nie jest jej wina, że tam są muchy. No, a ja się pytam czyja? Może moja? Chyba nie ja tam pracuje. Ale chyba nikomu one tam nie przeszkadzały. A jak wiadomo owady roznoszą różne paskudztwa. A przecież tam się je... Brak słów. A tu jeszcze takie ceny kolosalne, ja się pytam za co? Inna sprawa to taka, że zapytałam Pani kelnerki co poleca to odpowiedziała, że "wszystko", zaznaczam, że karta była bardzo bogata w potrawy. Do wyboru do koloru. Samych zup było ponad 10 różnych, a gdzie reszta? No więc sami musieliśmy wybrać co jemy bo od Pani kelnerki nic się nie można było dowiedzieć. Oczywiście to pewnie też moja wina, że Pani nie była poinformowana zbytnio co ma polecać. Jedno mnie zastanawia, gdzie te wszystkie produkty były przechowywane skoro taka różnorodność potraw. A powiem Wam, że wtedy były megaa upały po 35 stopni. Ale tego też się nie dowiem. Pewnie wszystko mrożone... Kolejny minus to taki, że toalety nie ma w środku, tylko trzeba wyjść na zewnątrz i zejść na dół, jakby do piwnicy (zaznaczyłam na zdjęciu wyżej). Ja niestety tam nie byłam, albo stety. Ale mama miała taką przyjemność tam zajrzeć. Opis jest taki...brud, smród, nieprzyjemnie, wszędzie mokro. Aż żałuję, że nie poszłam zrobić zdjęć, ale byłam tak poirytowana, że już nawet więcej zdjęć nie zrobiłam. Nawet się nie czaiłam, że kelnerka patrzy jak robię zdjęcia tego co na talerzu. Ale wtedy miałam to daleko gdzieś. W końcu chciałam to uwiecznić, ale jeszcze nie wiedziałam co z tym zrobię.
Miałam nie dodawać wszystkich zdjęć bo coś niewyraźnie wyszły, ale mimo wszystko postanowiłam je pokazać.
A teraz sedno całej sytuacji:
Zobaczcie sami co mi przyszło jeść:
Zamówiłam kotlet de volaille + młode ziemniaki+ zestaw surówek = 39zł (na dole zdjęcie paragonu).
Kotlet de volaille w środku powinien mieć masło, niestety go nie było. Smażony był chyba na jakimś starym oleju albo starym smalcu bo panierka miała dziwny wręcz stęchły smak. Na dodatek mięso było bez smaku, w ogóle nie było przyprawione. Musiałam sobie go posolić :/ i ten kotlecik kosztował 23 zł. Cena masakryczna jak za taki kotlet. Rozumiem gdyby to jeszcze było zjadliwe to jakoś może bym to przełknęła, ale niestety. Ziemniaki niby miały być młode, a kilka z nich niestety chyba z jakiegoś odrzutu okazały się nie młodymi. No cóż może to przez pomyłkę. Ale niestety nie wiem czym zostały polane bo na talerzu miałam również jakieś "skwarki" dziwnego smaku, nawet nie wiem co to było, miałam wrażenie, że to jakiś smalec czy coś :/ Gdzieniegdzie widać takie kawałeczki na talerzu. Ale to nie wszystko. Najlepsze było to, że na talerzu również znajdowały się czerwone porzeczki. To chyba miała być dekoracja. Ale coś chyba nie wyszło. Zobaczcie niżej na zdjęciu jak wyglądały te porzeczki :/ Zdążyłam je zdjąć ze swojego talerza bo nie mogłam na to patrzeć. Dlatego wylądowały na talerzyku obok.

Taddam :) a tutaj słynne porzeczki. Piękne prawda? Takie porzeczki pojawiły się nie tylko na moim talerzu - więc to nie przeoczenie, gdyż trafiły także na talerze rodziców. Zgniłe z gałązkami i to tak wrzucone na talerz jak się rzuca jedzeniem psom :/ Jak można coś takiego podawać. Przecież to obrzydza. Ja rozumiem, że ktoś chciał udekorować jedzenie, ale żeby z listkami, gałązkami i zgniłymi resztkami. Coś nie tak? Nie uważacie?Oczywiście po zwróceniu uwagi Pani kelnerce i pokazaniu jej co jest na talerzach nie było żadnych przeprosin ani wytłumaczenia z jej strony. W moim odczuciu powinna przeprosić i jakoś ten zaistniały fakt zrekompensować. Ale cóż ludzie chyba nie do końca wiedzą jak się mają zachować!
U mojego taty na talerzu również znalazła się ta poniższa papryka w całości (tato z nerwów ją pokroił :D ). Nie wiem po co ona tam została dodana, ale znalazła się na samym wierzchu placka po węgiersku w sąsiedztwie z tymi porzeczkami.
A tutaj jeszcze moja "piękna" sałata :// aż chce się ją jeść prawda?
Aż mnie obrzydzenie bierze jak patrze na te zdjęcia :/ Jak można coś takiego podawać ludziom do jedzenia. Nie ważne czy to jest podane jako dekoracja czy też nie, ale bez przesady, przecież to leży obok. Trochę szacunku dla innych. Nikt chyba nie chce jeść czegoś takiego? Czy tak ciężko jest coś umyć i podać w ładny i czysty sposób? Przecież to się rzuca w oczy od razu.
Oprócz tego rosół taty to praktycznie woda z makaronem (jedynie makaron był domowej roboty i jako tako smakował). Kawa rozpuszczalna mała, której było dosłownie 2 małe łyżeczki. A na egzotycznej piersi z kurczaka mamy wylany sos chili, którego nie było widać, ale za to było czuć :D dobre co nie?
A na koniec wrzucam paragon, żeby nie było, że to wymyślona sytuacja. Kwota jak na 3 osoby mnie przeraziła.
Nie polecam nikomu Karczmy u Fela, aż się boję pomyśleć jak wygląda kuchnia od środka i chyba nie chciałabym tam wchodzić mimo wszystko. Przydałaby się tam Pani Gessler, może jej by się udało otworzyć oczy ludziom, którzy podają takie jedzenie innym. A najlepiej jakby sami to zjedli. A cena to już w ogóle nie jest adekwatna do podanych dań i atmosfery jaka tam panuje. Dziwne, że tam w ogóle mają ruch. Jedynym wytłumaczeniem może być fakt, że ludzie nie widzą co jedzą :/ albo im się wydaje, że tak ma wyglądać jedzenie.
Wszystko co tu napisałam to moja prywatna opinia na temat Karczmy u Fela. Nie została napisana pod żadną namową osób trzecich.
Jak Wam się podoba taki pomysł na notkę?
Może Wy znacie jakieś miejsca, które trzeba omijać, albo te do których warto zajrzeć?
A może tak ma wyglądać jedzenie?